Kibole

Nasza okolica mogła poszczycić się niezwykle barwnym marginesem społecznym, którego niewielki procent zdążyłem wam już przybliżyć, a o reszcie z czasem jeszcze opowiem. Nie mogliśmy narzekać na niedobór pijaków, ćpunów, złodziei i dresiarstwa, ale nie pamiętam, by na rewirze mieszkali kibole, tacy z prawdziwego znaczenia. Czasami starsze Sebki łaziły zimą z mordami owiniętymi szalikami jakichś klubów, ale nie wydaje mi się, by którykolwiek z nich był fanatykiem gały regularnie jeżdżącym na mecze i napierdalającym się z sobie podobnymi, tylko reprezentującymi odmienne barwy wojenne. Stadion znajdował się na drugim końcu miasta i nie miał bezpośredniego z naszą dzielnicą połączenia, co być może wpływało na mniejsze zainteresowanie sportem… wróć, kibolskimi burdami wśród Bonusów. Nawet nabazgranych na murach nazw albo logotypów klubów było niewiele.

Aż do piątej klasy żyłem więc w błogiej nieświadomości, nie wiedząc nawet, że w naszym mieście, ba, województwie mają miejsce jakiekolwiek ustawki czy pobicia związane z porachunkami pseudokibiców. Oni żyli w innym świecie, daleko poza naszym małym osiedlowym mikrokosmosem.

W piątej klasie dowiedziałem się, ten inny świat wcale nie jest aż tak odległy, jak mogłem był wierzyć.

Rzadkością było, bym jeździł z rodzicami do jakichś urzędów albo w podobne im miejsca, ale tego dnia widocznie mama nie miała mnie z kim zostawić i traf chciał, że w drodze powrotnej przejeżdżaliśmy koło wspomnianego stadionu, który widziałem wtedy po raz pierwszy w życiu. Na placu przed nim zaczęło robić się tłoczno, bo najwyraźniej dopiero co skończył się jakiś mecz. Bydło nie patrzyło na to, gdzie jest najbliższe przejście dla pieszych, tylko właziło ślepo pod koła nadjeżdżającym samochodom, powodując mały korek. Samochody przed nami zwolniły do najwyżej pięciu na godzinę, co chwila zatrzymując się do zera, więc Ewelina sunęła powolutku na jedynce, rozglądając się co chwila na boki, próbując wypatrzeć jakąś boczną uliczkę, w którą mogłaby wjechać, by ominąć cały ten zator.

Gdy zrównaliśmy się z wejściem głównym stadionu, przeszła przez niego grupa kiboli drących mordy tak głośno, że mimo zamkniętych okien i klekoczących silników diesela przed i za nami doskonale mogliśmy rozróżnić każde wykrzykiwane przez nich słowo.

– Na zawsze wierni, wierni i oddani, łódzkiego Widzewa najwierniejsi fani!

Paru dodatkowo zaczęło wydawać z mord jakieś nieartykułowane dźwięki, jak to małpy, a potem wspólnie skandować jak zacięte płyty:

– Widzew! Widzew! Widzew!

Z drugiego końca placu równie głośno, jeśli nie głośnie, odpowiedzieli im na tą patologiczną szantę kibice drugiej drużyny:

– … Ja tej kurwy nienawidzę!

Łódzcy kibole od razu przybrali pozycję bojową z tylnymi łapami w szerokim rozkroku, warcząc i plując śliną, a kilku to chyba nawet oznaczyło teren moczem żeby pokazać oponentom, że łódzkie małpy są najlepsze, a piłka nożna jest wartościowym i honorowym sportem za który warto się tłuc.

W kolejnych latach ilość podobnych akcji w Polsce miała się tymczasowo zwiększyć wraz z szerzeniem się narodowego gówna i ksenofobii nadpisującej definicję patriotyzmu, ale jak już mówiłem, wtedy takie widoki stanowiły dla mnie część innego, nieznanego świata, tak samo, jak lasy deszczowe, pustynie czy tropikalne wyspy.

Ewelina powiedziała mi żebym nie patrzył na tych prostaków, a najlepiej to żebym się schował, ale wiadomo, jak to gówniak czułem na widok tych debili pewne zainteresowanie, niezdrową ciekawość, bo a nuż odpierdolą coś, o czym mógłbym potem opowiedzieć przyjaciołom? Kontynuowałem więc z tylnego siedzenia niemą obserwację rodzącej się burdy, podczas gdy mama wrzuciła wrzuciła kierunek, byle tylko zjechać na lewy pas, dalej od tych jebanych zdziczałych zwierząt.

Poleciała pierwsza cegła, potem obie grupy zaczęły się drzeć i rozpoczęły masową ustawkę. Wokół placu stało już wcześniej kilku policjantów, ale w ciągu paru sekund na ich wezwanie pojawiło się kilkunastu kolejnych, bo pewnie obstawili stadion dookoła, spodziewając się kłopotów. Wyciągnęli z zaparkowanej suki działko na gumowe kule i strzelili w gromadkę zanim kibole zdążyli krzyknąć „o kurwa”.

Mama ze strachu prawie wjechała w tył samochodu przed nami i wrzasnęła żebym trzymał głowę nisko. Była konkretnie przerażona, bo huk wystrzału był naprawdę głośny.

Jeden z policjantów wyszedł na drogę i wołał do kierowców żeby szybko ruszali, bo może zrobić się niebezpiecznie, nastąpiła momentalna zmiana organizacji ruchu, a w międzyczasie reszta mundurowych psikała gazem pieprzowym leżących na ziemi degeneratów, wydających płaczliwe jęki. Gdy to wspominam, to dodaję sobie w myślach jakieś skowyty typu „ała kurwa rzeczywiście, to wszystko boli”.

Beka w sumie, bo okazało się, że wśród kiboli, którzy oberwali po nogach kulami, było dwóch czy trzech Sebków z naszej okolicy, dokładniej osiedla dziesięciopiętrowców, którzy utykali później przez tydzień, jeśli nie więcej. Podobno później, gdy już trochę wydobrzeli, wyprawiali się pod targ, by w ramach odreagowania swojego bólu ponapierdalać trochę cyganów, bo wiadomo, że jak nie wiadomo kto, to cyganie.

Dodaj komentarz

Zaprojektuj witrynę taką jak ta za pomocą WordPress.com
Rozpocznij
search previous next tag category expand menu location phone mail time cart zoom edit close