Prolog

Każde polskie osiedle jest na swój sposób unikalne. Tak, pewnie, lwia ich część została zbudowana według tych samych schematów, więc na pierwszy rzut oka wyglądają niemal identycznie, ale nie o styl tu chodzi, lecz o ich ducha. W tych sowieckich utylitarnych betonowcach wyrastających swego czasu jak grzyby po deszczu, gdziekolwiek okiem nie sięgnąć kryją się niezliczone wspomnienia, które ukształtowały niezliczoną ilość swoich mieszkańców. Niektórzy za każdym razem, gdy widzą ławkę pośrodku skwerku obok niegdysiejszego spożywczaka, przypominają sobie pierwszy pocałunek w urocze jesienne popołudnie, zakończony wyskrobaniem w jej oparciu dwóch inicjałów i serduszka. Inni z kolei, na widok tej samej ławki, przypominają sobie, jak rzygali na nią niczym koty, po nieroztropnym zmieszaniu kilku tanich nalewek z naparem z kartonu wypitym na tyłach zdezelowanej Nyski ogrzewanej turystycznym piecykiem gazowym, którego butlę co chwila odłączał kierowca, żeby pokirać sobie jego zawartość.

Pomyślcie sami, ile osób przewinęło się przez polskie blokowiska, i ile z nich mogłoby pochwalić się dziesiątkami, jeśli nie setkami opowieści mniej lub bardziej wartych unieśmiertelnienia. Czas niestety nieuchronnie ucieka, a wszystkie te wspomnienia stają się coraz to bardziej zamglone, sukcesywnie blakną, aż w końcu po latach pamięta się jedynie strzępki wydarzeń, podczas gdy cała reszta zostaje nieświadomie wymazana – tak, jakby nigdy nie miała miejsca. Nie muszą to być wcale wielkie, wyniosłe historie, które całkowicie wywracają życie do góry nogami, jak w Eternal Sunshine of the Spotless Mind. Nie, wystarczą zwykłe, zabawne anegdotki, przy których można się pośmiać, jak na przykład pijany mąż smarujący sobie hemoroidy perfumami zajebanymi żonie, czy dzieciak mażący permanentnym markerem samochód ojca swojego kolegi, za to, że ten niechcący wyczyścił mu licznik w rowerze, na którym miał dumnie nabite sto kilometrów. Kto by zaprzątał sobie głowę spamiętywaniem takich nic nieznaczących drobnostek?

Cóż, ja.

Od urodzenia było mi dane mieszkać na jednym z takich osiedli z wielkiej płyty, i od urodzenia obserwowałem bacznie, co się na nim dzieje. W wieku kilku lat znałem już każdy jego zakamarek, każdą kryjówkę, każde gówniane pole minowe, które trzeba było omijać szerokim łukiem, jeśli nie chciało się wrócić do domu po kostki ujebanymi w świeżej, tłustej srace. Na razie jednak tylko absorbowałem wątpliwe dziedzictwo kulturowe i historyczne swojego rewiru, bo tak właśnie nazywaliśmy obszar osiedla, przyległych do niego uliczek z domkami jednorodzinnymi, i na upartego części łąk, ale one akurat były zbyt duże, byśmy rościli sobie do nich prawa na wyłączność.

To właśnie tak dogłębna znajomość detali sprawia, że miejsce waszego zamieszkania staje się waszym domem. Wiecie, co mam na myśli?

I nieważne, że to, co nazywacie domem, jest w rzeczywistości obskurną dziurą przykrytą azbestowymi płytami, a komuś obcemu strach byłoby po niej chodzić po zmroku, dla was to normalka, zwykła codzienność, wasz własny mikrokosmos, i nie wyobrażacie sobie nawet, że mogłoby być inaczej. To wasz dom, i kropka. I jak na dom przystało, powinien nosić ślady waszego użytkowania. Tutaj więc zataczamy koło i wracamy do tematu anegdotek i historyjek, których każdy posiada jakiś zapas. Jedno to bacznie, acz pasywnie, obserwować, co odpierdalają inni, a drugie to własnoręcznie zapisać się na kartach historii w swoim metaforycznym domu, odcisnąć na nim jakieś piętno.

Może to nie do końca uczciwe z mojej strony, bo jakby nie patrzeć, wspomniane karty historii naszego rewiru spisałem sam, ale jebać to. Ważne jest to, że swoje w życiu widziałem niemało, być może zbyt wiele jak na jedną osobę, i w pewnym momencie postanowiłem utrwalić wszystko to, co jeszcze na dobre nie uleciało mi z pamięci. Początkowo była to ledwie garstka pojedynczych opowiastek, tych, po których nitce trafiłem do kłębka, bo wraz z upływem czasu, miała przerodzić się w coś większego. Oj, zdecydowanie większego, do tego stopnia, że jego rozmiar w pewnym momencie przerósł moje najśmielsze oczekiwania. Ot, proste jak drut, zabawne nostalgiczne wspominki otworzyły drzwi w mojej głowie, za którymi czekało kilka kolejnych, i tak dalej, i tak dalej, w końcu tworząc coraz to pełniejszy obraz życia mojego i kilkorga osób, z którymi przyszło mi spędzić swoje najlepsze, i przy okazji najwulgarniejsze lata.

Wypada jednak, bym zaczął od początku…


Dodaj komentarz

Zaprojektuj witrynę taką jak ta za pomocą WordPress.com
Rozpocznij
search previous next tag category expand menu location phone mail time cart zoom edit close