Był taki okres, jeszcze w czasach podstawówki, gdy zadawaliśmy się z Tymkiem jakby nigdy nic. Jego odmienne od normy zachowania i dziwactwa nie zwracały wtedy naszej uwagi, bo w końcu sami nie mieliśmy jeszcze wyrobionego pojęcia o jakiejkolwiek normalności czy dojrzałości. Z upływem czasu jednak zaczęły docierać do nas pewne sygnały ostrzegawcze, sugerujące, że Tymek może być trochę opóźniony, co większość odebrała jako powód do unikania jego osoby. Nie można powiedzieć, by on sam robił coś sobie z tego powodu, chyba w przeciwieństwie do nas nie zdawał sobie sprawy z tego, że jego sposób bycia i wypowiadania się wciąż utrzymują się na poziomie dziecka, podczas gdy naszemu rocznikowi na dniach miały zacząć buzować pierwsze hormony i pewne zachowania były już dla nas troszkę nie na miejscu.
Rzecz działa się, gdy byliśmy w czwartej klasie. Zahartowani po zielonej szkole, staliśmy się dużo bardziej dojrzali, przynajmniej według nas samych. Byliśmy już w tej „poważniejszej” połowie uczniów, choć daleko nam było do starszych „mężczyzn” z szóstych i wtedy również ósmych klas.
Różnica wieku między nami i nimi była naprawdę widoczna, z czego starszaki zdawały się mieć ubaw. Od czasu do czasu zdarzało się, że ktoś znienacka rozczochrał mi włosy albo nazwał małym, gdy szedłem korytarzem, choć nie było to w gruncie rzeczy nic irytującego. Ot, takie sympatyczne żarciki, których przenigdy nie można by nazwać gnębieniem. Nie znaczy to jednak, że z prawdziwym gnębieniem nigdy się nie spotkaliśmy.
Spotkaliśmy. Czy raczej powinienem powiedzieć „dopuściliśmy się” go.
Wracaliśmy z wuefu, wchodząc ociężale na ostatnie piętro, gdzie mieliśmy mieć kolejną lekcję. Pot lał się z nami strumieniami po wyczerpującym meczu piłki nożnej, ale bez względu jak ciężki by nie był, uważaliśmy go za wręcz legendarny, jeden z takich, o których miałoby się mówić latami. W grupce szedłem ja, Kamil, Tymek, Młody, a kilka kroków za nami dreptał klasowy kujon, Czterooki. Ten ostatni nigdy nie ćwiczył na wuefie, nie jeździł na klasowe wycieczki, logicznie włączając w to zieloną szkołę, nie wychodził też nigdy z domu żeby bawić się z rówieśnikami na osiedlu albo łąkach. Był biernym obserwatorem, ale takie osoby też są w grupie potrzebne, na przykład po to, żeby bezstronnie sędziować na iście legendarnych meczach, jak tamten, który właśnie rozegraliśmy.
– Ale ta ostatnia bramka była ekstra! – Pogratulował Młody Kamilowi, który w ostatniej minucie strzelił spektakularnego gola przeciwnej drużynie.
Dumny gwiazdor uśmiechnął się, poprawiając ręką daszek czapki, wygięty w łuk po całonocnym pobycie w szklance, wedle ówczesnej wsiowej mody.
– Cały mecz był fajowy. Dawno tak nie grałem.
Wszyscy się z tym zgodzili, na czele z Czterookim.
– Hej, pchełki! – Usłyszeliśmy niepodziewanie zza pleców. Chwilę potem dwie dziewczyny z szóstych klas wyprzedziły nas, zanosząc się śmiechem i prawie zwalając Czterookiego ze schodów.
– Suki! – Krzyknął szybko Młody, łapiąc kolegę za rękę żeby pomóc mu trzymać pion i nie zlecieć w dół jak bezwładna kukła. – Suki!
Jedna z dziewczyn odwróciła się i pokazała mu środkowy palec.
– Jak ja ją dorwę… – Warknął, ciągnąc kujona w górę.
– Cholerne suki, gdybym tylko miał Smokozorda… – Dodał śmiertelnie poważnie Tymek. To właśnie tego rodzaju dziecinność, z której ani widział wyrosnąć, powodowała, że nie mógł znaleźć miejsca w grupie.
– Co to za jedne? – Spytałem, ignorując uwagę Tymka.
– Jakieś pindy z szóstych klas. – Odpowiedział mi Młody. Miał lepsze rozeznanie w starszych uczniach, więc uwierzyłem mu na słowo.
– Zemścimy się. – Obiecał Kamil głośno. – Zemścimy się na tych sukach.
Słowo się rzekło. Od tej pory, za każdym razem, gdy widzieliśmy dwójkę przyjaciółek, głośno nazywaliśmy je sukami. Czasami specjalnie chodziliśmy za nimi, a jeśli było to konieczne, to nawet biegaliśmy, byle tylko chociaż trochę uprzykrzyć im życie, upokorzyć.
Z początku nasze ofiary odgryzały się, ale po kilkunastu, lub może kilkudziesięciu razach, sytuacja zaczęła je przerastać. Groźne wyrazy twarzy zastąpił lęk, smutek i wstyd – i mniej więcej w tym momencie postanowiłem skończyć tą „zabawę”. Chyba nawet nie dlatego, że było mi dziewczyn szkoda, prędzej znudziłem się powtarzaniem tego samego żartu w kółko, bez końca. Jeśli Marysia z czasem wszystkim stała się obojętna, to naturalną koleją rzeczy wyzywanie dwóch szóstoklasistek też nie mogło ciągnąć się w nieskończoność.
Kamil i Młody zdecydowali się jednak kontynuować psychiczne ich terroryzowanie, czasami z pomocą Tymka, któremu najwyraźniej pasował awans z katowanego na kata. Do przezwisk od suk wkrótce dołączyły szturchnięcia, popchnięcia oraz szarpanie plecaków lub toreb.
Nie było więc niczym zaskakującym, gdy dwie poszkodowane dziewczyny zjawiły się pewnego dnia w naszej klasie, zalane łzami, twierdząc, że są regularnie napastowane przez kilku chłopców i nie mogą dłużej tego znosić.
Wychowawczyni rozkazała im wskazać winowajców, wśród których znalazłem się ja, Kamil i Tymek. Nie wiem, czy było mi bardziej wstyd, czy może przepełniała mnie złość z powodu nie do końca słusznych oskarżeń, no bo w końcu wycofałem się ze wszystkiego jakiś czas temu, nim sprawy przyjęły poważniejszy obrót, ale bez dyskusji stanęliśmy w rządku przy tablicy, czekając na karę.
– Ktoś jeszcze was denerwował, dziewczynki? – Zapytała wychowawczyni, jednocześnie mierząc nas lodowatym wzrokiem. Na nas, dzieciach, robiło to ogromne wrażenie i nie skłamię mówiąc, że srałem ze strachu przed konsekwencjami w spodnie.
– Był jeszcze jeden… ale nie wiemy… który dokładnie… – Wyjąkała przez łzy jedna z dziewczyn, ciągnąc zapchanym nosem co dwa-trzy słowa.
– Kto z wami był? – Zapytała wściekle pani.
Wymieniliśmy z Kamilem spojrzenia, oznajmiające tyle, co „nie jesteśmy konfiturami”. Jakkolwiek byśmy się wtedy nie bali, nie mieliśmy zamiaru wkopywać przyjaciół, bez względu na to, czy byli winni czy nie.
– Pytam się, kto jeszcze z wami był?! – Ryknęła kobieta, czekając, aż któryś z nas pęknie.
– Patryk, no wstań wreszcie! – Teraz wykrzyknął Tymek, wskazując Palcem Młodego, ukrytego w ostatniej ławce, zasłaniającego się zeszytem. Wychowawczyni doczekała się reakcji, jaką chciała zobaczyć.
– Patryk… mogłam się domyślić! Do tablicy, marsz!
Młody wyszedł z ławki ze spuszczoną głową, jakby idąc na stracenie. W jego oczach widziałem błyskające iskierki gniewu. Chłopak był wściekły, nawet nie dlatego, że zasłużył sobie na karę, tylko dlatego, że ktoś go publicznie podkablował.
Jeszcze na tej samej lekcji całą czwórką trafiliśmy do szkolnej pani pedagog, z którą mieliśmy odbyć rozmowę na temat naszego nagannego zachowania i toksyczności nękania.
– Dlaczego to robiliście? – Zaczęła surowym tonem, świeżo co zapoznana z sytuacją dzięki barwnemu opisowi naszej wychowawczyni.
– Bo… – Zaczął Tymek. Ani ja, ani Kamil, ani tym bardziej Młody, nie mieliśmy zamiaru donosić na siebie nawzajem, co wyraziliśmy kompletną ciszą. – Bo… tam byli starsi chłopcy… tam pod moim blokiem… i oni kazali nam przeklinać.
Wymieniłem pytające spojrzenia z Młodym.
Jacy u licha chłopcy? – Pomyślałem, nie mając pojęcia co się znowu ubzdurało Tymkowi we łbie.
– I co w związku z tym? Wyżywaliście się na tych biednych dziewczynach żeby odreagować własne problemy?
Tymek siąknął nosem i otarł oczy, rozpoczynając swoją historyjkę o rzekomych chłopcach z papierosami, którzy łapali nas i kazali nam przeklinać w klatkach schodowych, tłumacząc, że odcisnęło to na nas potworne piętno i nie możemy poradzić sobie z upokorzeniem, jakie spotkało nas z ich strony. Wątpię, by pedagog uwierzyła w choćby jedno jego słowo tego kompletnie spontanicznego bełkotu, ale mimo wszystko puściła nas po półgodzinnej spytce wolno.
Jedyne, co mieliśmy zrobić w ramach zadośćuczynienia, to przeprosić poszkodowane, co w sumie bez wahania zrobiliśmy. Jakimś cudem udało nam się uniknąć powiadomienia rodziców, uwag w zeszytach i obniżenia sprawowania, co można uznać za sukces.
Po zakończenia roku szkolnego już nigdy nie ujrzeliśmy suk.
