UFO

Szalone lato powoli chyliło się ku końcowi, ale przed rozpoczęciem nowego roku szkolnego miało jeszcze zaserwować nam jedną, ostatnią, niespodziankę. Pozwólcie jednak, że zacznę od krótkiego wykładu geograficznego, by nieco przybliżyć wam tło tej jakże dziwnej opowieści.

Jak zapewne pamiętacie, nasze osiedle graniczyło z terenem nieużytków, który niegdyś miał zostać zagospodarowany do budowy nowych bloków. Plan spalił na panewce, a cały obszar został z czasem częściowo pochłonięty przez łąki, które z kolei rozciągały się hen, daleko, okalając tak ów niewykorzystany teren, jak i las rosnący tuż za nim. Właśnie tam, między łąkami, nieużytkami i lasem znajdował się krater. Właściwie nie wiadomo czym tak naprawdę był i czemu miał służyć, ale był sporą dziurą w ziemi i nikt nie wiedział skąd się wzięła. Może wykopano ją podczas przygotowywania całego obszaru do rozbudowy osiedla? Nie wiem, ale wiem natomiast, że w okolicy wśród dzieci krążyły opowieści o tym, że w nocy widać tam czasem jakieś światła.

Kontynuując wywody geograficzne, wspomniane łąki przecinała wpół rzeka, do której spływały z okolicznych domów i osiedli wszystkie brudy, a na drugim ich krańcu, przeciwległym do lasu i krateru, znajdowały się ogródki działkowe. Tam też, na działce Szymiego, postanowiliśmy zrobić sobie biwak. Nie było to dla nas pierwszyzną – już wcześniej parokrotnie nocowaliśmy w namiocie w ogródku Kamila, ale akurat rodzice kopali w nim sadzawkę i w efekcie musieliśmy znaleźć sobie jakieś inne miejsce. Szymi wyszedł z inicjatywą, proponując żebyśmy rozbili się u niego, i tak jeden problem mieliśmy z głowy.

Drugą kluczową kwestią było uzyskanie zgody rodziców, co w zaistniałej sytuacji było problemem numer dwa. Żeby w ogóle się wyrwać, musieliśmy nieźle im nałgać, mówiąc że będziemy biwakować w ogródku jakiegoś nieznajomego im znajomego, oczywiście pod stałą kontrolą dorosłego, i takie tam. Żeby było wiarygodniej, wszyscy chodziliśmy grupką od domu do domu, potwierdzając całą bajkę i zapewniając starych, że nie ma powodu do obaw.

Poza Szymim i mną wyprawić pod namiot mieli się Sperma, Kamil i Paulina, ale jakimś cudem Iza dowiedziała się o naszym planie i zagroziła, że jeśli nie zabierzemy jej ze sobą, to naskarży na nas mamie. Mieliśmy zbyt wiele do stracenia, by ją zignorować, więc odeszliśmy na bok żeby się naradzić i przemyśleć wszystkie „za” i „przeciw”.

– Jeśli powie o wszystkim, to mama mnie uziemi i z namiotowania nici. – Bąknąłem.

– No dla ciebie może tak, ale dla naszej czwórki już nie. – Wzruszył ramionami Sperma. Trochę mnie zabolała jego obojętność, ale jednocześnie rozumiałem, że poświęcenie jednego z nas było by mniej szkodliwe niż poświęcenie całej piątki. Taki wakacyjny dylemat wagonika.

– Joł, ale z ciebie przyjaciel. – Zganił go Szymi. – Weźmy młodą, pójdzie pewnie wcześnie spać i będziemy mieli spokój.

– A co przed tym? I jak już wstaniemy rano? Mamy ją niańczyć? Pilnować żeby się nie oddalała i podcierać jej tyłek? – Warknął Kamil.

– Ja się nią będę opiekował jeśli w ogóle będzie potrzeba. – Zadeklarowałem się, próbując jakoś przekonać przyjaciół, bo póki co sytuacja nie wyglądała dobrze. Dwóch z nas było za, dwóch przeciw. – Ale przecież Iza nie ma dwóch latek, nie będzie nam w niczym przeszkadzać.

– Żeby było jasne, ja z nią w jednym namiocie nie będę spał.

– Nie będziesz musiał, jaśnie panie Kamilu. – Zgasiła go Paulina, wymawiając trzy ostatnie słowa z nieskrywaną pogardą. – Będę i tak brała swój namiot, więc Izka może spać ze mną. Pasuje? Trzy do dwóch, przegłosowane. Biwakujemy w pełnym składzie.

Paulinka uśmiechnęła się niewinnie i poszła powiedzieć mojej siostrze, że zgodziła się wziąć ją pod swoje skrzydła, a w międzyczasie Kamil splunął ostentacyjnie na chodnik, wściekły, że daliśmy się przechytrzyć dziewięciolatce.

Trzeci problem związany z naszą wyprawą pojawił się na horyzoncie, gdy zebraliśmy się paczką w umówionym miejscu o umówionej godzinie. Okazało się, że Kamilowi mimo obietnic i zapewnień nie udało się wziąć swojego namiotu, także wyszło na to, że we czterech mieliśmy spędzić noc, ściskając się jak sardynki w dwuosobowym namiocie Szymiego, czy raczej jego starszego brata, zapalonego harcerza.

Do wyboru mieliśmy albo to albo powrót ze spuszczonymi ogonami do domów, bo spanie w namiocie dziewczyn kategorycznie odpadało.

Wybraliśmy opcję numer jeden i ruszyliśmy w stronę ogródków działkowych, gdzie miło mieliśmy spędzić kolejnych kilka godzin, beztrosko śmiejąc się i jedząc przy ognisku pieczone kiełbaski. Mimo że nie robiliśmy niczego, czego nie robilibyśmy w ogrodzie za domem Kamila, rozkoszowaliśmy się smakiem wolności, każdą chwilą spędzoną poza radarami dorosłych. Nie próbowaliśmy kusić losu – gdy ognisko dogasło, wpełzliśmy bez sprzeciwu do namiotów i zawinęliśmy w śpiwory. Ostatnie, czego nam było trzeba, to wizyty jakichś wścibskich sąsiadów Szymiego, którzy dowiedzieliby się niechybnie, że nikt nas nie pilnuje, albo nawet gorzej, patrolu policji. Po zmroku różne myśli przychodzą dzieciom do głowy, szczególnie, gdy są gdzieś, gdzie nie powinny być.

Ani sąsiadów ani policji nie mieliśmy jednak tej nocy zobaczyć. Zobaczyliśmy jednak coś innego, czego nikt z nas przewidzieć nie był w stanie. Tutaj z góry ostrzegam – możecie nie wierzyć w ani jedno słowo które teraz opiszę, ale daję słowo honoru, że to najprawdziwsza prawda.

W nocy Szymi zaczął się wiercić i rozpychać, próbując wstać, budząc przy tym niechcący pozostałą naszą trójkę, leżącą dosłownie ramię w ramię, tak ciasny był namiot.

– Gdzie leziesz, debilu? – Zapytał go Kamil ledwo wymawiając każde słowo, ponieważ wciąż nie do końca się wybudził.

– Wylać się.

– Pójdę się wysrać w sumie. – Rzucił Sperma, korzystając z okazji.

Kamil razem z nimi zaczął wyłazić ze swojego śpiwora. Nie wiem czemu, ale ja też wstałem, mimo że pęcherz wcale mnie nie cisnął. Chyba nie chciałem zostawać sam w namiocie, zgodnie z myślą, że tam gdzie paczka, tam się coś dzieje. A przy okazji wypadało, bym zerknął czy u siostry wszystko w porządku, bo to był jej pierwszy w życiu biwak. W razie czegoś Paulinka by ją obroniła, bo wiedziała gdzie i jak kopać, ale i tak czułem, że skoro jesteśmy sami, pozbawieni nadzoru jakiegokolwiek dorosłego, to muszę mieć na nią oko. Wygramoliłem się więc na zewnątrz za przyjaciółmi.

Sperma podszedł do pierwszego lepszego krzaka i bez krztyny wstydu zaczął srać, odwrócony dupą w naszą stronę. Kamil i Szymi poszli się wysikać kilka kroków dalej żeby zachować jakieś absolutne minimum kultury, a ja rozejrzałem dokoła, rozkoszując spokojem, ciszą i ciemnością. Od spania w takim ścisku każdy jeden mięsień mojego ciała zdawał się być sztywny i obolały, więc przeciągnąłem się, zrobiłem parę przysiadów i coś strzeliło mi do głowy, by podciągnąć się na drzewie wiśni, pod którym rozbiliśmy namioty, a którego jedna z dolnych gałęzi rosła pod prawie że idealnie równym kątem i była przy tym zawieszona na tyle nisko, bym bez problemu jej sięgnął, co też zrobiłem. Hyc, do góry, podciągnąłem się, i ja pierdolę, zamarłem w bezruchu, wisząc jak głupi, wpatrując się w jakieś nieznane, żółte światło nad kraterem. Miałem ledwie jedenaście lat, więc nie mogę powiedzieć co tak naprawdę widziałem, ale wtedy przysiągłbym, że to latający talerz. Odkąd pamiętam, uwielbiałem tematykę UFO, czytałem każdy jeden artykuł i oglądałem każdy jeden program telewizyjny im poświęcony, więc pewnikiem moja wyobraźnia musiała wkręcić się w tamtej chwili na wyższe obroty, ale może zbytnio się tłumaczę. Wtedy to było UFO i chuj – było żółte, spodkowate i zdawało się kręcić jednostajnie wokół własnej osi.

– Chłopaki… – Wyjąkałem w absolutnym szoku. – Spójrzcie na las…

Miałem nadzieję że powiedzą że nic nie widzą, że tylko mi się coś przywidziało, ale nie, światło dalej tam było i cała trójka też je dostrzegła. Wszyscy byliśmy konkretnie posrani. Sperma dosłownie.

– Ma ktoś aparat? – Zapytał Kamil cichutko.

Nikt nie miał.

– Ej… a skoro my widzimy… to coś… to co jak to coś widzi nas? – Zastanowił się Sperma. Przytaknęliśmy mu i jednogłośnie przystąpiliśmy do szukania czegokolwiek, czego moglibyśmy użyć jako broni na wypadek, gdybyśmy zostali tej nocy odwiedzeni przez niechcianych gości.

Znaleźliśmy trzy kije, a Szymi łopatę, wleźliśmy z powrotem do namiotu i podczas krótkiej narady powiedziałem przyjaciołom że ktoś musi pełnić wartę i że będziemy się zmieniać, bo obok przecież śpią Izka i Paulinka zupełnie nieświadome potencjalnego zagrożenia.

Pierwsza warta przypadła Szymiemu, a ja, Kamil i Sperma położyliśmy się z kijami w rękach gotowi do walki, gdyby zaszła taka potrzeba. Zanim wreszcie usnęliśmy, naszych uszu dobiegły z oddali wyraźne dźwięki deptania suchej trawy i gdyby nie to, że już byliśmy ciasno wtuleni jeden w drugiego przez ograniczone miejsce w namiocie, pewnie i tak przytulilibyśmy się ze strachu, by poczuć się przynajmniej odrobinkę pewniej.

Obudziłem się i momentalnie doznałem szoku, widząc, że w namiocie jest jasno. Był ranek, z czuwania jeden po drugim nici, Szymi usnął na posterunku, na siedząco, jebany. Głowę miał spuszczoną, a strużka śliny ciekła mu na koszulkę.

Wybiegłem z namiotu żeby zobaczyć, czy z dziewczynami wszystko w porządku, czy nie zostały czasem uprowadzone albo coś. Oczywiście nic takiego się nie stało, spały sobie w najlepsze, Iza wtulona pod ramię Pauliny. Kamień spadł mi z serca.

Sperma w tym czasie przeprowadzał oględziny działki i z przerażonym wyrazem twarzy zawołał mnie żebym czym prędzej zobaczył co znalazł.

– Co, kurwa, swoje gówno chcesz mi pokazać? – Zapytałem, będąc przekonanym, że o to mu się rozchodzi, ale byłem w błędzie. Gdy podszedłem bliżej, moim oczom ukazały się jakieś odciski w ziemi, takich małych łapek. Jakiegoś lisa albo psa może, co tłumaczyłoby dźwięki w nocy. Ale wiadomo, adrenalina, wyobraźnia i strach zadziałały i na ich widok przestraszyliśmy się nie na żarty.

Jeszcze przed śniadaniem spróbowaliśmy z chłopakami prześledzić skąd nocny intruz bądź intruzi mogli przybić, ale trop bardzo szybko urwał się i nasze poszukiwania spełzły na niczym. Postanowiliśmy więc, że wyprawimy się do krateru, gdzie być może udałoby nam się znaleźć cokolwiek, co stanowiłoby niezaprzeczalny dowód na to, że kilka godzin wcześniej naszą dzielnicę odwiedziła pozaziemska cywilizacja.

Nie mówiliśmy nic dziewczynom, bo i tak pewnie by nam nie uwierzyły. Uzgodniliśmy, że po śniadaniu jakby nigdy nic odprowadzimy je do domów i we czwórkę pójdziemy na łąki. Sperma przy okazji musiał na chwilę iść do siebie, bo ze strachu zapomniał w nocy podetrzeć dupy i piekła go teraz strasznie, a ja natomiast przypomniałem sobie, że może rok wcześniej dostałem od siorki na urodziny książkę o UFO, która w tamtej chwili wydawała mi się w pełni obiektywnym źródłem wiedzy naukowej, którym moglibyśmy się podeprzeć podczas naszego śledztwa. W końcu jej tytuł zawierał w sobie słowo „fakty”, więc fikcji raczej nie opisywała. Prawda?

Żarty na bok, książeczka była w rzeczywistości zbiorem kilku różnych opowiadań dla dzieci i młodzieży, wydanym przez Egmont, więc możecie się domyślić, że na wiele to nam się nie mogła zdać, co nie przeszkodziło nam przez ładną godzinę analizować latających spodków na jej okładce, z których żaden nie wyglądał tak, jak ten, który widzieliśmy w nocy.

W kraterze i wokół niego nie znaleźliśmy niczego – ani śladów, ani artefaktów, ani niczego innego, co mogłoby wytłumaczyć obecność tajemniczego światła albo przynajmniej potwierdzić, że miało miejsce.

Naprawdę nie wiem co tej nocy widzieliśmy – być może ktoś odwiedził ten teren i świecił dokoła latarką, nad lasem przelatywał jakiś helikopter, albo w chmurach odbijał się Bat Signal? Możliwości jest wiele, nawet jeśli nie przychodzi mi na myśl którakolwiek, która wydałaby mi się satysfakcjonująca.

Darowaliśmy sobie z przyjaciółmi wyjawianie komukolwiek tego, co widzieliśmy, w obawie, że wyjdziemy na świrów. Właściwie to dziwnie nawet pisać o całym tym zajściu.

Nigdy później nie było mi już dane zobaczyć jakiegokolwiek niezidentyfikowanego obiektu latającego.

Dodaj komentarz

Zaprojektuj witrynę taką jak ta za pomocą WordPress.com
Rozpocznij
search previous next tag category expand menu location phone mail time cart zoom edit close