Z Pauliną mieliśmy w zwyczaju w miarę regularnie oglądać horrory. Zaczęło się od chałupniczo nagrywanych kaset VHS, które podbieraliśmy Krystianowi, jej bratu, a potem odtwarzaliśmy na piętnastocalowym telewizorze, wcześniej zasłaniając okna albo budując z koców coś w rodzaju namiotu, żeby atmosfera była lepsza.
Gdy dojrzeliśmy na tyle, by rodzice nie zabraniali nam dłużej wyłazić gdzieś po zmroku, naturalnie nasze seanse staraliśmy się odbywać w godzinach wieczornych zamiast w pełnym słońcu. Zwykle u niej, z wiadomego powodu w postaci mojego starego, ale tych parę razy, gdy zorganizowaliśmy seans u mnie, było naprawdę niesamowitych. Po wszystkim odprowadzałem ją do domu i tak spacerkiem szliśmy sobie przez puste, mroczne osiedle w towarzystwie mniejszych lub większych schiz, jakie sobie celowo fundowaliśmy, tak dla żartów na dobranoc.
Czasem, odświętnie, dołączała do nas Izka, ale tylko dla towarzystwa, bo w przeciwieństwie do naszej dwójki, nigdy nie przepadała za grozą na ekranie czy papierze, do tego stopnia, że gdy była małą gówniarą, chowała się pod fotelem, gdy oglądałem Rodzinę Addamsów. Całą resztę paczki nauczyliśmy się trzymać natomiast na dystans w kwestii wspólnych seansów, bo za każdym razem, gdy którykolwiek z naszych przyjaciół w nich uczestniczył, to szeleścił opakowaniami i papierkami, gadał i komentował co drugą scenę lub w krytycznych przypadkach kazał pauzować film, bo musiał iść do kibla.
Także filmowe wieczory należały tylko do naszej dwójki.
Siedzieliśmy akurat z Pauliną na jednym z fundamentów osiedlowych nieużytków, gawędząc w najlepsze o wczorajszym filmie, jaki zaliczyliśmy – czyli Musze z Jeffem Goldblumem, gdy na horyzoncie dostrzegliśmy idącego ku nam Emila.
– Spośród wszystkiego, co do tej pory oglądaliśmy, to był zdecydowanie najobrzydliwszy film. – Powiedziała Paulinka z kwaśną miną.
– Taa, pewnie masz rację… ale efekty były za to w dechę.
– Jeśli mówiąc „w dechę” masz na myśli takie, że żołądek podszedł mi do gardła, to tak, były w dechę.
– Joł, kurwa! – Zaczął Emil, gdy już był na tyle blisko, by mógł nawiązać konwersację. – Co wy tak tu siedzicie? Do kościoła, kurwa, modlić się!
Przybiłem z nim piątkę i przesunąłem nieco w bok żeby miał gdzie usiąść.
– Tak sobie rozmawiamy o Musze.
– O czym, kurwa?
– No o Musze. Mucha. Film taki.
– Ej, kurwa, a widzieliście kiedyś prawdziwą Muchę? – Zapytał niespodziewanie rozentuzjazmowanym tonem, patrząc na naszą parę z nieskrywanym rozbawieniem.
– Ty tak na serio pytasz? – Zapytała w końcu skonfundowana Paulina.
– No! Ale nie mówię o tych, kurwa, jak im tam… trzmielach, żydach przestworzy, ej, jak im tam… no… owadach, kurwa!
Wzruszyłem ramionami nie wiedząc co powiedzieć, bo w tej chwili za nic nie byłem w stanie zrozumieć jego pytania.
– To ten, no, ziomek z klasy, taki Chlebuś, pokazał mi ostatnio Muchę. Patrzcie i podziwiajcie.
To powiedziawszy, wstał, stanął przodem do nas, opuścił spodenki do kolan, po czym chwycił chuja w łapę i wyciągnął go do przodu tak, że prącie cofnęło mu się pod napletkiem, pozostawiając z przodu tylko niego samego oraz napięte jądra pod nim. Paulina ryknęła śmiechem i zakrztusiła się gumą. Emil pogmerał coś jeszcze przy jajach wolną ręką, obrócił je siłowo o sto osiemdziesiąt stopni i zaprezentował nam Muchę w pełnej krasie.
– No i co? – Zapytał dumnie.
Żadne z nas nie odpowiedziało. Płakaliśmy ze śmiechu wtuleni w siebie nawzajem, bo bez podparcia jak nic wyjebalibyśmy się bezwładnie do tyłu.
– Patrzcie. Wory to jak oczy, c’nie? A skóra, taka zwinięta i pomarszczona, nie? To jak ryjek. No powiedzcie sami, że nie wygląda jak mucha? Bzz, bzz, kurwa!
No nie powiem, gdybym był zmuszony wybierać, to powiedziałbym, że Mucha Jeffa Goldbluma mimo wszystko wymięka w porównaniu z tą Emila.
